Woda i powietrze – dwa żywioły, które mogą dać niesamowitą frajdę jeżeli potrafi się je odpowiednio poskromić. Windsurfing? Kite surfing? Parasailing? Nie, to rozrywka na całkowicie innym poziomie. Tak jakby połączyć Irona Mana z Uniwersum Marvela z Aquamanem z Uniwersum DC – Water Jet Pack.
Odrzutowy plecak to nic innego jak dwie dysze przymocowane do naszych pleców, które za pomocą wody unoszą nas w powietrzu. Lot odbył się w okolicy Poznania, a dokładnie nad jeziorem Kierskim w turystycznej miejscowości Kiekrz.
Dzień zapowiadał się pogodnie, idealna pogoda na zabawy w wodzie. Temperatura przekraczała 20 stopni. Nie wiedziałem jednak jaka może być temperatura wody. Mimo to zdecydowałem się na przyjazd w umówione miejsce. Szybko zlokalizowałem namiot, w którym odbywała się rejestracja uczestników. Załatwiliśmy formalności, takie jak przekazanie vouchera, podpisanie wszelkich zgód, akceptacje regulaminów, itp. Po odrobinie biurokracji, pani w “rejestracji” przekierowała mnie do kolegi, który dopasowywał pianki. Szybko udało się dobrać odpowiedni rozmiar. Miałem jeszcze odrobinę czasu na przebranie się, ponieważ na latającym plecaku ktoś próbował się unieść. Nie ukrywam, że trochę się przeraziłem, jednocześnie nie mogąc się doczekać swojej próby. Gdy się przebrałem w strój, który miał ochronić mnie przed niską temperaturą, instruktor zawołał mnie na krótkie szkolenie. Dopiero po bliższym przyjrzeniu się odrzutowemu plecakowi zrozumiałem jego zasadę działania. Water Jet Pack jest bezpośrednio połączony ze skuterem wodnym, na którym siedzi instruktor i steruje mocą z jaką wyrzucana jest woda z dysz. Ja jako “pilot” nie będę mieć kontroli nad wyrzutem wody, ode mnie będzie zależeć kierunek lotu. Kierunek w jakim chcę lecieć inicjuję balansem ciała oraz dwoma rączkami, które wychylają dysze w górę lub w dół. Brzmi prosto. Gdzie można popełnić błąd? Po zakończonym instruktażu, musiałem usiąść na specjalnym krześle, na którym wisiał już plecak. Zostałem zapięty tak ciasno, że początkowo ciężko mi było złapać oddech. Zrozumiałem jednak, że to ze względów bezpieczeństwa. Instruktor pokazał mi również awaryjny przycisk, dzięki któremu plecak momentalnie spada z moich pleców w sytuacji gdybym spanikował np. pod wodą. Byłem zapewniany, że jeszcze nigdy przycisk nie został użyty.
Podpłynął skuter, zostałem do niego podpięty rurą, która będzie podawała wodę na mój plecak. Skok do wody i pierwsze wskazówki od instruktora. Utrzymaj balans ciała, ramiona luźno, powoli będzie zwiększana moc. Gdybym miał na ręce opaskę mierzącą tętno, prawdopodobnie pokazałoby około 120 uderzeń na minutę – tak działała na mnie adrenalina, która towarzyszyła mi przez cały 15-minutowy lot. Pierwsza próba wzbicia się w powietrze zakończyła się soczystym upadkiem na twarz. Ponownie słyszę od instruktora aby rozluźnić ramiona i utrzymywać dysze skierowane pionowo w dół. Instruktor zwiększa moc. Udało się! Moje stopy wynurzyły się z wody i wzbiłem się na około metr nad wodę! Sukces! Jak to zwykle jednak bywa, po każdej górce jest dołek. W moim przypadku spotkanie z powierzchnią wody. Trzecia próba, ramiona luźno, dysze skierowane w dół. Jestem w górze. Tym razem udało mi się wzbić na około 2 metry. Przyszedł czas na naukę skręcania. Tutaj bardzo ważne było jednoczesne zsynchronizowanie balansu ciała wraz z odchylaniem bądź przyciąganiem do siebie dysz. Szło mi to dużo łatwiej niż początkowe wzbicie się w powietrze. Byłem z siebie dumny. Opanowałem latający plecak. Mogłem poczuć się jak Iron Man. Miałem teraz kilka minut aby spróbować figur w powietrzu, do których instrukcje zaczął przekazywać mi instruktor. Miałem zrobić tak zwanego “delfina”. Coś jak styl pływacki, jednak z większą prędkością. Skierowałem dysze równolegle do powierzchni wody tak aby moja głowa zmierzała pod niewielkim kątem ku wodzie. Zanurzyłem się. W tym momencie przypomniałem sobie o awaryjnym przycisku, że jest, jednak nie chciałbym być pierwszym który z niego skorzysta. Aby się wynurzyć należało odepchnąć od siebie dysze. Tak zrobiłem i złapałem oddech. Zaliczyłem swoją pierwszą figurę z odrzutowym plecakiem! W tym momencie zacząłem opadać powoli do wody. Czas zabawy minął. Piętnaście minut, które w moim odczuciu trwało pięć razy krócej dostarczając skondensowany zastrzyk adrenaliny. Dopłynęliśmy do pomostu, zostałem wciągnięty z plecakiem oraz rozbrojony ze sprzętu. Mimo, że nie używałem nóg, drżały mi jak galareta. Wiem, że jeszcze tam wrócę.
Gwarantuje każdemu kto poszukuje nowych emocji, że Water Jet Pack dostarczy niezapomnianych wrażeń. Latanie na wodzie, to potężna dawka adrenaliny. Voucher prezentowy na lot odrzutowym plecakiem, który realizowałem, idealnie sprawdzi się jako podarunek dla mężczyzny prowadzącego aktywne życie.