Dużo obiecywałem sobie po wizycie w Biskupinie po latach. Pojechałem tam po raz czwarty w życiu z paczką znajomych. Wcześniej, gdy zawitałem do tego grodu miałem 15 lat. Jak przez mgłę pamiętałem chaty kryte strzechą, palisadę. Naturalnie przed wyjazdem obejrzałem sobie Biskupin raz jeszcze na zdjęciach. Jednak nie ma to jak trójwymiar w rzeczywistości. Pierwsze wrażenie – nadzwyczaj idealne. Duży parking, ładne domki Centrum Obsługi Ruchu Turystycznego wraz z kasą i pamiątkami oraz tuż obok, spore zaplecze gastronomiczne, choć zdominowane przez fast-foody. A zatem infrastruktura dla turysty na piątkę.
Poza tym tuż obok stacja kolejki wąskotorowej do Wenecji – bardzo dobry przykład współpracy dwóch podmiotów. Również organizacja sprawna. Gdy tylko zameldowałem się w kasie i nie zdążyłem nawet opłacić biletów, już zajął się nami lokalny przewodnik prowadząc w głąb rezerwatu. Każde z nas, zaopatrzone w mapkę z niecierpliwością wyczekiwało kolejnych atrakcji. Emocje rosły, gdy pokonywaliśmy wysoki most z drewnianych bali.
Wszystko jest tylko rekonstrukcją – sam przewodnik przyznał, że chaty „odtwarzano” według własnego widzimisię, bo przecież odkopano jedynie ich zarys. Podobnie inne punkty rezerwatu: osada mezolityczna czy wioska wczesnopiastowska, choć ta, okalająca malowniczo niby-polankę w leśnych ostępach przyciąga każdego, bo w chatkach można nabyć za niewielkie pieniądze rozmaite gadżety.
Całkowicie zrekonstruowana jest też przede wszystkim znana z pocztówek osada łużycka. Otoczona bagnami, jedyne co ma autentyczne to wystające z mokradeł fragmenty pali. I biednego kuca, który w promieniach słońca praży się godzinami czekając na ewentualnych amatorów przejażdżki.
A wracając do osady, której rekonstrukcję w skali mikro można oglądać w muzeum – to w naturalnych wymiarach odtworzono z niej tylko dwie chaty na krzyż i kawałek palisady z mostkiem i wieżą strażniczą.
Całą resztę, którą swojego czasu archeologowie z mozołem odkryli, za co Biskupin zyskał miano Pompejów północy i czego nie udało się włożyć do gablot, z powrotem skryła ziemia lub wody pobliskiego jeziora Biskupińskiego, po którym można odbyć 25-minutowy rejs stateczkiem.
Samego Biskupina z pokładu widać niewiele, natomiast wiosenne krajobrazy pobliskich pól są niezwykle malownicze.
Prace archeologów dokumentują czarno-białe fotografie. Dla mnie naturalnie arcyciekawe. Oczywiście, w muzeum można oglądać wykopane skarby: naczynia, broń, biżuterię i wiele innych przedmiotów dających wyobrażenie o życiu jeszcze dawno przed Chrystusem. Jednak sposób wyeksponowania, tak mało nowoczesny – gabloty w muzeum zdobią zielone chmurki imitujące korony drzew.
Zupełnie przez przypadek kiedyś w sobotę, podczas Nocy Muzeów trafiłem do warszawskiego Muzeum Archeologicznego. I tam jest wystawa pamiątek z Biskupina, ale o ile ciekawiej wyeksponowanych. Tak sobie myślę, że Biskupinowi przydałby się wizjoner na miarę tych, którzy stworzyli ekspozycję pod sukiennicami Krakowa. Tam przecież też dokopano się do początków miasta i można je dosłownie dotknąć, przejść się starymi ulicami, poczuć dawny klimat dzięki sprytnie, ale nie nachalnie wykorzystanym multimediom. W Asyżu z kolei jeden z tamtejszych restauratorów dokonując remontu swojego lokalu dokopał się do posadzki z czasów rzymskich i co zrobił? Przykrył ją hartowanym szkłem, a na tym postawił stoliki dla gości. ochronił bezcenny zabytek, a jednocześnie uczynił z niego niebanalną atrakcję turystyczną. Swoją drogą ta antyczna posadzka jest wyjątkowej urody, więc zyskał dwukrotnie. Czy to nie jest pomysł na nasz Biskupin? Ktoś zaraz powie, że na to są potrzebne gigantyczne środki. Oczywiście. Skoro jednak już mamy chronić dziedzictwo narodowe wykorzystajmy fundusze unijne i stwórzmy czy raczej odtwórzmy autentyczne, polskie Pompeje, które są przecież znacznie starsze niż te spod Wezuwiusza.